Tak jak nocne Buenos Aires… czyli spacer nocą i wschód słońca

W nocnym Buenos Aires nie tańczy się tanga, ale jak śpiewał Krzysztof Cugowski – faktycznie miasto raczej nie śpi. A przynajmniej nie w naszym rozumieniu.
Rezygnując z imprezy w apartamencie chcieliśmy z Jankiem przejść się po mieście, by dotrzeć z samego rana na wschód słońca w porcie. Z tej części dzielnicy Palermo, w której byliśmy, do portu mieliśmy spory kawałek do przejścia, cel – 5 kilometrów. Normalnie – około godziny marszu. Spodziewaliśmy się, że będzie to trwało dłużej. Nocą, zmęczeni po całym dniu chodzenia, z aparatami na szyjach i resztą sprzętu foto na plecach nie byliśmy w stanie iść raźnym krokiem. I zresztą nawet nie mieliśmy takiej ochoty. Chcieliśmy trochę pooglądać miasto. A może trochę popodglądać.
Wszyscy nas ostrzegali, żeby nie chodzić po mieście ze sprzętem foto na wierzchu – „lepiej zrobić zdjęcie i chować od razu, bo kradną”, powiedział pewnego dnia miły staruszek spotkany. Straszono nas, że często zdarzają się tu napaście, nawet za dnia, a nocą to w ogóle – z domu nie wychodź. Pokusa była jednak silniejsza od nas, a po tygodniu spędzonym w Buenos Aires doszliśmy do wniosku, że większość ludzi trochę histeryzuje. Być może są to po prostu przekonania wynikające z tego, co tu rzeczywiście miało miejsce na przykład parę lat temu. Natomiast tu i teraz – czujemy się raczej bezpiecznie. Nie było żadnej sytuacji i najmniejszych powodów, by uważać to miasto za niebezpieczne. Jasne, nie olaliśmy zupełnie ostrzeżeń ludzi, którzy troszczą się o nasze bezpieczeństwo. Ostrożność zawsze na miejscu, ale bez przesady. Trochę zdrowego rozsądku, lecz nie popadajmy w paranoję. Z jakim nastawieniem wychodzisz do ludzi, z takim oni podchodzą do Ciebie. Z tą dewizą ruszyliśmy w nocne Buenos Aires z nadzieją, że wrócimy cali i zdrowi, a także z naszym sprzętem.

resized__MG_1710

Fot. Marcin Warwaszyński

„Abierto”

Pierwszą rzeczą, która nam się rzuciła w oczy to czynne kwiaciarnie. Była 3 w nocy. Restauracje, bary i niektóre sklepy spożywcze – powiedzmy, że nawet w Europie można spotkać. Ale kwiaciarnie, kioski z gazetami – to było coś naprawdę innego.
Restauracje nie tylko były otwarte, ale naprawdę siedzieli w nich ludzie. Jedli, pili kawę. W mijanym oknie jednego z lokalów zobaczyliśmy starsze małżeństwo, które konsumowało makaron i popijało winem. Przy stoliku wystawionym na zewnątrz kolejnej knajpki ludzie pili kawę i zawzięcie o czymś dyskutowali. Przypominam – jest 3 w nocy.
Z pewnością, nie było takiego ruchu, jaki można spotkać w godzinach 21-24, kiedy to wszystkie rodziny wychodzą z domów po upalnym dniu, by zjeść coś, napić się, posiedzieć, pogaworzyć ze znajomymi czy przyjaciółmi. Ale wciąż dla nas jest to coś niespotykanego w Europie, a już na pewno w Polsce.

resized_restaurant

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_uliczneziomki

Fot. Marcin Warwaszyński

Stróż nie śpi, stróż czuwa.

Trzeba jednak uczciwie stwierdzić, że część miasta śpi. Śpią bowiem ochroniarze na stróżówkach i wielu sprzedawców kwiatów (hm, doprawdy dziwne, że o w pół do czwartej nad ranem nie ma kolejek po bukiet róż…).
Zawód stróża ma się tu bardzo dobrze i nie jest ograniczony tylko do hoteli, czy dużych firm, które potrzebują firmy ochroniarskiej.
Każdy blok mieszkalny, ekhm, apartamentowiec, posiada własnego ciecia, który siedzi w recepcji i wpuszcza lub nie wpuszcza ludzi do klatki. Przypatrując się „pracy” tych ludzi doszliśmy z Jankiem do wniosku, że przynajmniej połowa spotkanych portierów śpi. Bywa i tak. Poszliśmy dalej. Mijając grupy młodych chłopaków, którzy chyba wracali z imprez mieliśmy się bardziej na baczności, ale jak dotąd spokój.

resized_stroz2

Fot. Jan Krzysztofik

resized_spiacy1

Fot. Jan Krzysztofik

resized_stroz3

Fot. Jan Krzysztofik

resized_stroz1

Fot. Jan Krzysztofik

Hostel „Ulica”

Hostel „Ulica” oferuje zawsze najniższe ceny, utrzymujący się od lat standard i szczyci się dewizą „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Przykre, ale prawdziwe.
Niestety, nocą na ulicach widać więcej biedy. Pojawiają się bezdomni w bramach i pod kościołami, w załamaniach budynków i pod wiatami. Mają ze sobą cały dobytek – czasem jest to po prostu kurtka, którą się okrywają i plecak, którego zawartości pewnie lepiej nie znać. Innym razem jest to materac ze śmietnika i stara kołdra. Niektórym wystarczy po prostu kawałek prostego gruntu. Noce są tu ciepłe. Kołdry nie są niezbędne. Ci ludzie używają ich po prostu do zasłonięcia swoich twarzy. Do zasłonięcia siebie od świata zewnętrznego. Od nocnego Buenos Aires, które nie śpi, chociaż ma gdzie, podczas gdy oni chcą spać, ale nie mają gdzie. Za dnia większość koczowisk znika i dopiero po północy znów można zobaczyć drugą stronę miasta. Oczywiście, nie jest to nic odkrywczego – większość miast świata boryka się z takimi problemami w większym lub mniejszym stopniu. Ale trzeba o tym wspomnieć.

resized_bezdomny

Fot. Jan Krzysztofik

Nocny ruch uliczny

Autobusy jakieś tam jeżdżą, aczkolwiek te, które my spotkaliśmy na swej drodze akurat się zepsuły. Spotkać o 4 w nocy dwa pod rząd zepsute autobusy porzucone na środku drogi to chyba przypadek. Tak, czy owak – jeden został porzucony na środku wąskiej uliczki, tak, że nikt nie przejedzie. Drugi, z jakimiś częściami leżącymi na ziemi stał na środku głównej, sześciopasmowej drogi. Dookoła krzątali się ludzie, zupełnie na luzie, bez pośpiechu. Kilka metrów za nimi stał jednak trójkąt ostrzegawczy, czego bym się po argentyńczykach nie spodziewał… Taksówek jak zwykle cała masa, przejeżdżają na czerwonym i trąbią, mimo późnej godziny. Oprócz tego, co chwilę ulica jest rozświetlana niebieskimi kogutami policji. Ich rażące, migające LEDy są włączone cały czas (oczywiście bez sygnałów dźwiękowych). Jeździ dużo radiowozów. Za dnia zresztą też.
Widzieliśmy też jeden wypadek. Raczej stłuczkę, ale sprawca chyba uciekł, bo rozbita taksówka stała sama na środku skrzyżowania, a policjant rozmawiał z taksówkarzem, najprawdopodobniej ustalając wersję wydarzeń.

resized_autobus

Fot. Jan Krzysztofik

resized_polizei

Fot. Jan Krzysztofik

Wschód słońca

Dotarliśmy w końcu po długiej nocnej wędrówce w okolice portu. Wschód słońca został zapowiedziany przez naszego gospodarza na 4:30. Była 4:20, jednak wciąż ciemno jak w przysłowiowej d… . Zapytaliśmy taksówkarza – stwierdził, że dzień wcześniej wschód był ok. 5:20. Nic to – mamy więcej czasu, ruszamy na poszukiwanie idealnego miejsca.
Chcieliśmy wyjść na coś w rodzaju molo widocznego na mapie tuż obok rezerwatu przy porcie. Stamtąd byłby perfekcyjny widok na wschód. Nie mieliśmy jednak pojęcia jak się tam dostać. W portowych zabudowaniach świeciło się światło, jednak ktokolwiek tam był z pewnością słodko spał. Nie było bowiem sposobu, by dostać się do środka i zapytać o cokolwiek. Rezerwat był zamknięty w nocy, więc tamtędy nie dało się przejść. Weszliśmy na własne ryzyko w bramę portowych zabudowań, przechodzimy wzdłuż samochodów stojących w porcie. Po chwili dostajemy się do furtki w płocie – otwarta. Przechodzimy i idziemy dalej wzdłuż płotu zwieńczonego drutem kolczastym. Dochodzimy do ścieżki. Okazuje się, że ścieżka prowadzi na molo. Eureka! Pomyśleliśmy. Po przejściu 200 metrów ukazał nam się znak „prohibido pasar”. Stróż, który nie spał uprzejmie nas poinformował, że dalej nie pójdziemy. Teren prywatny jakiegoś stowarzyszenia rybaków. Na końcu może być policja, straż czy inni mundurowi, którym nasza obecność będzie przeszkadzała. Nawet jak on nas wpuści, to zarówno my, jak i on będziemy mieli spore problemy. Więc z kwaśnymi minami wróciliśmy przez labirynt portowy z powrotem do ulicy.

resized_puertomadero

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_port

Fot. Jan Krzysztofik

resized_most

Fot. Jan Krzysztofik

Była 5:00. Mieliśmy zatem około 20 minut. Mało czasu na szukanie pośród portowych zabudowań. Jednak wciąż ciemno.
Szybki rzut oka na mapę. Znaleźliśmy punkt pomiędzy cyplami portu. Kawałek do przejścia, ale powinniśmy zdążyć Jeśli tam znajdziemy dogodne miejsce – będziemy mieć piękny widok na wschód słońca nad morzem. Minęło 15 minut – dotarliśmy na miejsce. Idealne. Do rzekomego wschodu 5 minut, a dalej ciemno. Nic to – czekamy.
Miejsce okazało się naprawdę perfekcyjne do tego celu, jednak czekać przyszło nam długo. Częścią kadru było drzewo na cyplu, które dodawało uroku zdjęciom. Sam wschód nie wyglądałby w połowie tak dobrze, jak z owym drzewem na pierwszym planie. Finalnie wschód miał miejsce około 6. Piękne kolory, zmieniające się co minutę dawały duże pole do popisu. Chwyciliśmy kilka udanych zdjęć.

resized_portws

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_portwschid

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_portwscho

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_portwschoodd

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_wschodport

Fot. Jan Krzysztofik

Po pół godzinie zrobiło się zupełnie jasno. Czas było wracać. Zmęczeni, klejący od potu, spragnieni i usatysfakcjonowaniu idziemy na dworzec. Po drodze kupiliśmy wodę, by zaspokoić pragnienie. W mgnieniu oka wypiliśmy 3/4 butelki. Chwilę później słyszymy za sobą żwawe kroki. Męski głos mamrocze coś po hiszpańsku. Kątem oka dostrzegliśmy kogoś, kto coraz szybszym krokiem podążał naszą drogą. Przyspieszyliśmy kroku. Po chwili doszliśmy do wniosku, że ów człowiek również przyspieszył i zbliża się do nas. Wyprzedził nas i zaszedł nam drogę. Byliśmy zaledwie kilkaset metrów od dworca… W końcu ów pijany i brudny człowiek poprosił nas po prostu o wodę. Oddaliśmy resztkę życiodajnego płynu w butelce. Nie chcemy konfliktów, a on chce pić. Ludzka rzecz.
Wracamy.
Całą drogę pociągiem do miejsca naszego noclegu przespaliśmy, z cennym sprzętem fotograficznym na kolanach. Cali, zdrowi i potwornie zmęczeni wróciliśmy do domu ok. 8 rano. Nikt nas nie napadł, nikt nas nie obrabował ani nie zabił. Warto było urwać się z dziwnej, argentyńskiej „domówki” w apartamencie ze złotymi klamkami.

resized_budynekowschodziew

Fot. Marcin Warwaszyński

resized_budynekowschodzie

Fot. Marcin Warwaszyński