Bańki! czyli o tym, jak zarobić 20 peso w 2 godziny
Myślę, że tytuł jest bardzo wymowny i już się domyślacie co robiliśmy :))
Przyszedł dzień, w którym stwierdziliśmy, że największe atrakcje jakie oferuje Buenos mamy już za sobą, Żuk będzie dopiero za kilka dni, a pieniądze uciekają i jak tak dalej będzie to pójdziemy z torbami, tzn. plecakami na dworzec. Myśleliśmy co by tu zrobić, żeby zarobić… hm… i jest! Będziemy puszczać w centrum miasta duże bańki mydlane! Przecież w każdym miejscu turystycznym można spotkać amatorów, którzy w ten sposób zarabiają przyciągając dzieci, a te za sobą rodziców, którzy widząc jaką frajdę mają ich pociechy chcą się odwdzięczyć grosikiem 🙂
Jak nie wiecie skąd wziąć sznurki do baniek, to użyjcie (oczywiście za przyzwoleniem!) koszulki swojego Hosta albo współlokatora;) nie zapomnijcie o rozciągnięciu pociętych pasków.
Do rzeczy.
Potrzebne akcesoria:
– wiadro,
– ostrugane proste kijki o długości ok. 80 cm (sztuk 4), z przymocowanymi sznurkami. Jeden sznurek na górze, drugi o połowę dłuższy poniżej. W efekcie najlepszymi sznurkami okazały się paski materiału wycięte z koszulki naszego Hosta 🙂
– woda,
– gliceryna w płynie, która sprawia, że bańki są kolorowe, większe i nie pękają tak szybko,
– dobry płyn do naczyń; my wybraliśmy argentyńską Alę :).
Proporcji nie napiszę….. bo sami nie wiemy. Próbowaliśmy z internetowymi instrukcjami, ale w ostateczności dolewaliśmy płynu czy gliceryny w trakcie, jak uważaliśmy, że potrzeba. Przy okazji gliceryny wspomnę o różnicy w cenach! Mieszkamy na przedmieściach (40 min od centrum Buenos Aires) i tutaj kupiliśmy buteleczkę wielkości ok. 150 ml za 15 peso, a w centrum miasta tą samą wielkość za 50!
Mając już wszystko przygotowane jak należy ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na puszczanie baniek. Po wielogodzinnych poszukiwaniach trafiło na plac na przeciwko McDonalda, gdzie kręciło się najwięcej ludzi z dziećmi. Rozstawiliśmy się ze wszystkim i zaczęliśmy robić bańki…. tzn robić to za dużo powiedziane 🙂 przez pierwszą godzinę, a może i dłużej nic nam nie wychodziło, więc tylko się błaźniliśmy na środku chodnika, a ludzie patrzyli na nas z politowaniem 🙂 Jak przez cały pobyt w Buenos nie spotkaliśmy żadnych Polaków, tak teraz trafili się! I chyba wstyd im było bo tylko rzucili szybkie „dzień dobry” i poszli… eh 🙂 Minął kryzys i jest! Udało się. Jedna za drugą, ciach pach jakie piękne! duże i kolorowe. Ostatecznie mistrzynią okazała się Julita, która jednocześnie bardzo lubi dzieci i zaskarbiła sobie sympatię kilku uroczych dzieciaków biegających z radością za bańkami, próbując je przebić, złapać. Jak się okazało cały sekret tkwił w dobrym argentyńskim płynie do mycia naczyń!
Położyliśmy na ziemi Mariana kapelutek i tak po dwóch godzinach wyginania się z bańkami zarobiliśmy miliony! Całe 20 peso…… bilans i tak na minus bo na rzeczy potrzebne do baniek wydaliśmy ponad 100, no ale wiadomo, że przed każdym przedsięwzięciem trzeba najpierw zainwestować 🙂 Zabawne jest to jaki ubaw mają z nas ludzie widząc, jak spacerujemy czy wchodzimy do sklepu z pomarańczowym wiaderkiem i kijkami. Pytają, czy chcemy wody albo czy wracamy z plaży…`
z plaży ?!?!?
toć tu plaż nie ma…
no i kijki mogą być też pomocnym gadżetem przy obronie w razie potrzeby 🙂
Jestem pod wrażeniem – gratuluję !!!! :)))
Zazdroszcze 😉