Pająki, motyle i kąpiel w wodospadach Iguazú

Pantanal efektownie powitał nas w Brazylii. Spontaniczne safari stanowiło jednak tylko preludium do wrażeń kolejnych dni. Z przygranicznych mokradeł ruszyliśmy na wschód by, minąwszy miasto Campo Grande, skręcić na południe w kierunku celu tej części naszej wyprawy – słynnych wodospadów Iguazu.
Lokalne drogi okazały się o niebo lepsze od ich boliwijskich odpowiedników. Gładko sunęliśmy szeroką nitką asfaltu, Żuk pokonywał kolejne kilometry, świeca trzymała się dzielnie głowicy silnika. W obliczu tak sprzyjających okoliczności zadecydowaliśmy, że warto zarwać nockę i kosztem niewyspania, zyskać trochę czasu. Wodospady od posterunku gdzie przekroczyliśmy granicę boliwijsko-brazylijską dzieliło około 1100 kilometrów. Pokonać taką odległość Żukiem ,,na raz” stanowi dość karkołomne zadanie. Po krótkiej debacie zdecydowaliśmy się podjąć rękawicę.

Następnego dnia o poranku dotarliśmy w końcu do Foz do Iguaçu, brazylijskiego miasta leżącego w bezpośrednim sąsiedztwie Parku Narodowego Wodospadów. W ciągu 24 godzin udało nam się przemierzyć dystans od granicy Brazylii z Boliwią, do miejsca gdzie kraj kawy od Paragwaju i Argentyny oddziela jedynie rzeka Parana, wraz z jej wschodnim dopływem.
Z Foz do Iguaçu można zatem podążyć w trzech kierunkach. Ku centrum Brazylii (skąd przybyliśmy), przekraczając most graniczny do Ciudad del Este w Paragwaju lub przekraczając inny most graniczny do Puerto Iguazu w Argentynie. Ostatecznie zbadaliśmy wszystkie możliwe kierunki, kilkukrotnie w ciągu tych dwóch dni opuszczając i wracając do Brazylii. Zanim jednak po raz ostatni w trakcie wyprawy przyszło nam mierzyć się z argentyńskimi oficerami celnymi, udaliśmy się obejrzeć wodospady od strony brazylijskiej.

Spotkany na granicy autostopowicz z Polski. Fot. Marcin Warwaszyński.

Podobno hiszpański konkwistador i pierwszy europejczyk w tych stronach, odnotował istnienie wodospadów Iguazu w swoich dziennikach dość zdawkowo, jako „istotną przeszkodę wodną”. Cóż, być może na ten widok zwyczajnie zabrakło mu słów. Podobnie jak nam. Po krótkiej przejażdżce autobusem przez tropikalny busz, naszym oczom ukazał się widok nie z tej ziemi. Ciągnące się przez niemal  3 kilometry pasmo wodospadów wszelkiego rozmiaru i charakteru. Niektóre, jak największy Garganta del Diablo, to gigantyczne ściany wody, z impetem rozbijające się o skały u podnóża przepaści. Inne, mniej dojmujące rozmiarami, ale równie przepiękne, tworzą kaskady wartko przecinające bujną dżunglę, prezentując pocztówkowe widoki. Nie kłamią też przewodniki, mówiąc, że wodospady słychać na długo zanim można je ujrzeć. Huk jest ogromny.

Wodospady Iguazu. Fot. Marcin Warwaszyński.

Urzeczeni pięknem tego miejsca, zdecydowaliśmy się odwiedzić wodospady także od strony argentyńskiej. Nocleg spędziliśmy na kempingu w centrum Foz do Iguaçu, oczywiście pod namiotami. Przeciągnięta do późnych godzin nocnych degustacja miejscowego trunku – Cachaçy, oraz przedłużająca się poranna toaleta, zwieńczona spotkaniem trzeciego stopnia z wałęsakiem brazylijskim – najbardziej jadowitym pająkiem świata, sprawiły, że kolejnego dnia długo nie mogliśmy pozbierać się do wyjazdu.

Spotkanie z Wałęsakiem Brazylijskim – na szczęście obyło się bez ofiar. Fot. Jacek Ukleja.

Na domiar złego argentyńska straż graniczna okazała się wyjątkowo gorliwa i jako jedyni spośród wszystkich kontrolujących nas przez cały wyjazd służb, uznali za konieczny przegląd naszych bagaży. Po Żuku przebiegł się nawet sympatyczny piesek w poszukiwaniu nielegalnych stymulantów. Nie wiemy czego tam dokładnie szukał, ale chyba był mniej gorliwy niż jego opiekunowie. Zawieruszonej między skrzynkami paczki z liśćmi koki w każdym razie nie wywęszył. Tak, czy inaczej przemieszczaliśmy się tego dnia w iście żółwim tempie.
W efekcie nie udało nam się zdążyć do argentyńskiej części rezerwatu wystarczająco wcześnie, aby obejrzeć ją w całości przed zamknięciem. Zdecydowaliśmy się przełożyć wizytę na kolejny dzień. Dzięki takiemu zbiegowi okoliczności znaleźliśmy natomiast czas na inne zajęcia. Pomiędzy nimi odwiedzenie słynnego argentyńsko-brazylijsko-paragwajskiego trójstyku granic, oraz argentyńskiego soldadora (tym razem naprawy wymagał bagażnik, z ledwością wytrzymujący ciężar naszych bagaży).

Symboliczny trójstyk. Fot. Aleksandra Rosa.

Kolejny nocleg na kolejnym kempingu, tym razem w dość interesujących okolicznościach. Kemping był właściwie niewielkim ogrodem przy willi właściciela. Kameralny, porośnięty gęstymi krzakami z plątaniną ścieżek między nimi oraz drewnianą wiatą kuchenną, przyozdobioną w hipisowskim stylu. Między nami biegały mniej i bardziej udomowione zwierzaki właściciela (jadowitych pająków tym razem nie spotkaliśmy). Zdecydowanie inny niż komercyjny ośrodek, gdzie odpoczywaliśmy dzień wcześniej. Kolorytu wieczorowi dodało spotkanie na tym kempingu, przy ostatniej uliczce, ostatniego miasta w Argentynie, pary Polaków, którzy podobnie jak my przemierzali od kilku miesięcy Amerykę Południową. Ponieważ świat jest mały,  spotkaliśmy się ponownie, miesiąc później w tym samym samolocie z Rio de Janeiro do Frankfurtu.

„Przydomowy kemping”. Fot. Marcin Warwaszyński.

Bogatsi o doświadczenia poprzedniego ranka, wstaliśmy wcześnie aby pojawić się u bram parku narodowego jako pierwsi. Tym razem obyło się bez przygód. Cały dzień mogliśmy rozkoszować się pięknem wodospadów i otaczającej je przyrody. Rezerwat po stronie argentyńskiej jest znacznie większy niż jego brazylijski odpowiednik. Do wyboru jest kilka tras spacerowych, prowadzących wśród dżungli, pomiędzy kaskadami. O ile brazylijska strona oferuje szerokie panoramy z efektownie położonych tarasów widokowych, to spacer wzdłuż południowego brzegu rzeki pozwala przyjrzeć się wodospadom z bliska, a do niektórych podejść dosłownie na wyciągnięcie ręki.

  Wodospady Iguazu. Fot. Marcin Warwaszyński.

Widok roztaczający się z platformy nad urwiskiem Garganta del Diablo, z którego od tysięcy lat, nieprzerwanie. z hukiem zwalają się setki metrów sześciennych wody po prostu zapiera dech. Nieopisanych wrażeń dostarczają same spacery przez las zwrotnikowy oraz obserwacja jego przebogatej fauny i flory. Bajeczną scenerię uzupełniają wszechobecne kolorowe motyle.


Wszechobecne kolorowe motyle nie bały się ludzi i występowały chyba w każdym możliwym zestawieniu kolorystycznym. Fot. Marcin Warwaszyński.

Naszą wyprawę nad Iguazu zakończyliśmy kąpielą pod jednym z mniejszych wodospadów ukrytych w dżungli. Bez wątpienia obok Salaru de Uyuni i Machu Picchu, Iguazu to kolejna perełka wśród odwiedzonych przez nas miejsc. Nawet ustawicznie oblężone przez turystów zachwycają swoim pięknem i zasłużenie stanowią podróżnicze wizytówki Ameryki Południowej.

Kąpiel w wodospadzie. Fot. Marcin Warwaszyński.

Z żalem opuściliśmy Iguazu. Postanowiliśmy jednak nie spuszczać z tonu i odwiedzić jeszcze jedno miejsce, uzupełniając nasze podróżnicze portfolio. Po ponownym przekroczeniu brazylijskiej granicy, nie schowaliśmy paszportów i jeszcze tego samego dnia wieczorem zawitaliśmy do Paragwaju. Nasz pobyt w tym kraju był równie spontaniczny, co krótki. I równie intensywny. Odwiedziliśmy jedynie przygraniczną miejscowość Ciudad del Este, spędzając w niej jedną noc i kolejny dzień. Namioty tym razem rozbiliśmy na murawie boiska piłkarskiego, które jako miejsce o potencjale kempingowym wskazali nam lokalni mieszkańcy. Zdecydowanie nie na sportowo, zakończyliśmy dzień degustacją kolejnych odmian Cachaçy.

Następnego ranka ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Mając w głowach obraz Paragwaju jako kraju raczej ubogiego, zdziwiły nas nowoczesna infrastruktura i liczne wieżowce w centrum miasta. To co ujrzeliśmy w wąskich uliczkach Ciudad del Este zaskoczyła nas kompletnie.Całe centrum miasta stanowi bowiem jeden ogromny bazar. Pełen absolutnie wszystkiego. Elektronika, ubrania, narzędzia, kosmetyki, pamiątki, meble, zabawki, muzyka, filmy, mydło i powidło. Każda alejka wypełniona do granic możliwości chińszczyzną wszelkiej maści. Produkty ozdobione logami niewątpliwie renomowanych marek, za to wątpliwego pochodzenia, w cenach rodzących podejrzenia nawet u najbardziej naiwnych i napalonych kupców.

Chińskie podróbki elektronarzędzi na bazarze. Fot. Marcin Warwaszyński.
Kolorowe autobusy w Ciudad del Este, Paragwaj. Fot. Marcin Warwaszyński.

Kolejny obrazek z Ameryki Południowej inaczej niż w przewodnikach. Nam na szczęście zakupowy bakcyl nie groził, po dwóch miesiącach tułaczki portfele świeciły pustkami. Tymczasem przed nami pozostała jeszcze całkiem długa droga i kolejny cel na horyzoncie – Ocean Atlantycki.