Spawanie zbiornika paliwa i zawieszenia
Po powrocie z Ameryki Żuk wymagał pewnego dopieszczenia i przeglądu. Peruwiańskie i Boliwijskie bezdroża oraz sól z salaru dały mu się mocno we znaki. Trzeba było naprawić porządnie wszystkie prowizoryczne rozwiązania zastosowane w trasie.
Przede wszystkim trzeba było wspawać nowe mocowania resorów, jedno nam się urwało w Boliwii i zostało prowizorycznie przyspawane elektrodą na chodniku. Drugie jakimś cudem się nie urwało, ale było w równie opłakanym stanie. Kolejną dość znaczącą usterką był urwany gwint na świecę – wkręcona tulejka przejechała już z nami sporo po Brazylii jak i po Polsce. Coraz częściej bokiem puszczała kompresję i silnik wydawał z siebie dziwne dźwięki. Nie było to rozwiązanie na dłuższą metę. Chcieliśmy też zmienić sprężyny przedniego zawieszenia na twardsze, bo te, co mieliśmy, choć były nowe – w Ameryce dobijały bardzo często na wybojach, przy naszym załadunku wypadało dać Żukowi twardsze zawieszenie.
Wynajęliśmy garaż od listopada do wiosny – przed nami cała zima, zdążymy wszystko ogarnąć.
Żuk w garażu – cała zima przed nami 🙂
Na pierwszy ogień poszła głowica – zdemontowaliśmy ją i zawieźliśmy do zaprzyjaźnionego fachowca na naprawę gwintu.
Kolejna rzecz – trzeba było rozmontować całe wnętrze tylnej części auta, żeby dostać się do mocowań resorów tak od dołu, jak i od góry. Żuk był zupełnie rozkręcony – brak podłogi, brak głowicy, brak wału napędowego, zdemontowane tylne zawieszenie… Do pełni szczęścia mając wszystko „na wierzchu” zdemontowaliśmy też zbiornik paliwa, którego mocowania były mocno skorodowane oraz skrzynię biegów, która wymagała lekkiego uszczelnienia.
W miarę dłubania przy aucie zimowymi wieczorami doszliśmy do wniosku, że skoro mamy już zdemontowany zbiornik paliwa, a spawarka jest na miejscu – można zrealizować nasz dawny plan powiększenia baku. Żaden z rozważanych zbiorników wymiarami nie pasował w miejsce oryginalnego zbiornika. Dorabianie na wymiar okazało się kosztowne i do tego firmy, które się tym zajmują mogły dorobić jedynie z czarnej blachy. Dochodziła kwestia wyglądu – chcieliśmy, by od spodu Żuk wciąż wyglądał jak Żuk. Więc najlepiej byłoby powiększyć oryginalny zbiornik od Żuka, by zachować jego wygląd tylko w powiększonej wersji. W tą stronę poszliśmy i przywiozłem z zapasów drugi zbiornik do Żuka.
Po dokładnych inżynierskich pomiarach przecięliśmy dwa zbiorniki i zaczęliśmy szukać śmiałka, który nam te dwie połówki w całość pospawa. Co ciekawe – zbiorniki do Żuka, które mieliśmy okazały się być w doskonałym stanie – wykonane z ocynkowanej blachy praktycznie w ogóle nie były skorodowane, wewnątrz wyglądały jak nowe.
W międzyczasie głowica wróciła z naprawy gwintu – Artur wstawił doskonałą tulejkę z brązu, na którą dał dożywotnią gwarancję. Wyglądało to dobrze, pozostało zamontować. Był styczeń, zima w pełni, do wiosny jeszcze masa czasu. „Damy radę” 🙂
Naprawiony gwint w głowicy tulejką z brązu.
Czas mijał, a nam z etapu koncepcyjnego ciężko było przejść do działania. Tak minęły dwa miesiące w zawieszeniu. W marcu otrzeźwił nas komunikat właściciela garażu, że mamy pomieszczenie opuścić w ciągu miesiąca, bo ma innych najemców a my mieliśmy być do wiosny. Zrobiło się nerwowo. Sytuacja wyglądała następująco:
Żuk stał na kobyłkach, tylny most leżał pod Żukiem, wał zdemontowany leżał w innym pomieszczeniu razem z rozebraną skrzynią biegów, a na stole czekała głowica i dwie niepospawane połówki zbiornika paliwa. Ach, jeszcze nowe mocowania resorów nie były wciąż zamówione. Podsumowując: byliśmy w totalnym proszku. Jedynie sprężyny przedniego zawieszenia były już wymienione.
Sprężyny przedniego zawieszenia z III nacięciami.
No ale jak nie my to kto? Trzeba działać! Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do pracy. Mocowania resorów zamówione, sąsiad obiecał, że pospawa nam zbiornik za tydzień. W międzyczasie zmontowaliśmy silnik, uszczelniliśmy skrzynię i zamontowaliśmy na swoje miejsce. Jest progres.
Jak tylko przyszły mocowania resorów wzięliśmy się za szlifierkę kątową i migomat. Cięcie, spawanie, cięcie, spawanie… W koszmarnych warunkach kanału starego garażu, bez adekwatnego ubioru, z rdzawym pyłem wszędzie i rękami poparzonymi od spawania udało się zakończyć misję powodzeniem. Akcja trwała dwa dni, a już w kolejne popołudnie zamontowaliśmy resory na swoje miejsce. Małymi kroczkami do przodu.
Stare mocowania były w opłakanym stanie.
Pospawane nowe mocowania resorów.
W końcu nadszedł ten dzień. Dzień, w którym Paweł miał nam pospawać jeden zbiornik paliwa z dwóch. Dreszczyk emocji z naszej strony, natomiast Paweł przyszedł zupełnie wyluzowany z wielką butlą argonu i ze spokojem stwierdził, że zakleimy wszystkie otwory w zbiorniku i napełnimy go argonem.
-Nie wybuchnie? – pytam Pawła o pozostałe w zbiornikach opary benzyny,
-Nie wiem, zobaczymy – odpowiada Paweł śmiejąc się pod nosem.
Po kilku chwilach Paweł zaczął szyć. Szyć, bo elegancka spoina TIGa wyglądała jak szycie a nie spawanie. Jako profesjonalny spawacz zrobił to zgodnie z normami spawania szczelnego dla rur, tak, że przez spoinę nie przecieknie ani kropelka, a spoina z drutu nierdzewnego miała zapewnić odrobinę lepszą odporność na korozję. Zbiornik paliwa spawał nie pierwszy raz, znał się na rzeczy, więc można mu było zaufać, a jest naprawdę dobrym specjalistą.
Spawanie zbiornika paliwa metodą TIG
Po zalaniu zbiornika wodą w celu przetestowania szczelności, okazało się, że zbiornik cieknie… Ale nie ze spoiny oczywiście tylko ze skorodowanego miejsca przy mocowaniu do ramy. Oczyszczenie i zaspawanie przyniosło pozytywny skutek. Zbiornik jest szczelny.
Pozostało nam wyspawać nową ramkę do mocowania zbiornika i pomalować wszystkie „nowe” elementy, żeby zabezpieczyć je przed korozją. Nadmienię, że idąc z duchem czasu w koncepcji upcycling – do wyspawania konstrukcji pod zbiornik wykorzystaliśmy profile ze starej kraty wyrzucone na śmietnik. Nic się nie marnuje! 🙂 Skorzystaliśmy z dostępnego w garażu leciwego kompresora i pobawiliśmy się w lakierników. Szlifowanie, odtłuszczanie potem tylko podkład, lakier poliuretanowy Novola i gotowe!
Nowa ramka zbiornika paliwa i montaż.
Do terminu opuszczenia garażu zostało raptem parę dni, a my musimy jeszcze poskładać całego Żuka! Montaż zbiornika i wału napędowego przebiegł dość sprawnie, natomiast z wnętrzem trochę się mocowaliśmy i finalnie odpuściliśmy. Wrzuciliśmy wszystko na pakę i chcieliśmy wreszcie uruchomić naszego niebieskiego owada. Płyn w chłodnicy jest, skrzynia zalana olejem, tylko paliwa nie ma. Wróć-nie tylko. Akumulator też jest trupem. Po paliwo Decu pojechał na stację, a próbę uruchomienia na niemal wyczerpanym akumulatorze podjęliśmy „na korbę”. Należy tu nadmienić, że garaż wynajmowaliśmy wspólnie z kolegą, który trzymał w nim ex-strażackiego Mercedesa ciężarówkę. Przez ostatnie tygodnie naszej gonitwy z czasem patrzył na nas z politowaniem, śmiejąc się, żebyśmy rezerwowali termin lawety.
Jakież było jego zdziwienie, gdy Żuk, po przeszło 5-miesięcznym postoju, po podpompowaniu paliwa i zakręceniu korbą odpalił od strzała! Kolega od Mercedesa aż nam pozazdrościł, że w jego Mercedesie nie ma możliwości odpalania na korbę.
Po wyjeździe z garażu Żuk dostał prysznic 🙂
Zadowoleni wyjechaliśmy z garażu i pozostało nam „tylko” poskładać wnętrze pod blokiem. Korzystając z kilku weekendów dopieściliśmy Żuka i można powiedzieć, że był gotowy do testów drogowych. Jak wiadomo, najlepiej się testuje na dalszych trasach, zróżnicowanych jeśli chodzi o teren. Padł pomysł wyjazdu. Może Włochy? Może Gruzja? Może Bałkany? Może Rumunia? Warunki były jednak takie, żeby wyjazd był krótki – max 10 dni oraz tani. Wszyscy mieliśmy dość nadszarpnięty budżet i niewiele wolnego czasu. Włochy odpadają – w Euro tak tanio nie będzie. Gruzja odpada – za daleko. Bałkany – ja byłem w zeszłym roku, Żuk był parę lat temu… To zostaje Rumunia! 🙂 Tam Żuka jeszcze nie było, trasa Transfogaraska i Transalpina wzbudzała w nas ciekawość zmieszaną z pożądaniem, więc długo się nie zastanawialiśmy. Kierunek obrany! Dă-i bătăi, czyli po rumuńsku – cała naprzód!
Spore przeróbki 😉 Oby teraz jeździł bez zarzutów!
Świetna robota! Wygląda naprawde dobrze.