Miasto duchów – Pampa Union
Atacama otaczała nas ze wszystkich stron. Sławne skalne pustkowie, najbardziej suchy region na świecie. Nie udało nam się jednak zaznać poczucia wyalienowania. Poruszaliśmy się po wąskim pasie pustyni zagospodarowanym przez człowieka. Wzdłuż doskonałej asfaltowej szosy, za którą przyszło nam rychło zatęsknić, wiły się rury wodociągów, powietrze przecinały linie wysokiego napięcia. Regularnie przejeżdżaliśmy przez niewielkie miasteczka ulokowane wzdłuż szlaku. Ruch na drodze, choć nie przeszkadzał swoją intensywnością, był zdecydowanie zauważalny. Po przemierzeniu zapomnianych odcinków argentyńskiej Ruta 40, czuliśmy się niemal jak na magistrali komunikacyjnej.
Nie była to odludna pustynia Atacama z moich wyobrażeń. Gdzieś w umyśle pozostawała jednak świadomość, że już za najbliższym, kreślącym horyzont wzniesieniem czeka nieokiełznana przez człowieka, surowa, tajemnicza kraina. Czekała.
Opuściwszy wątpliwej urody stolicę regionu, Antofagastę, ruszyliśmy ponownie na Ruta 5. Na tym odcinku droga wędruje w kierunku północno-wschodnim, oddalając się od wybrzeża, by po około 100 kilometrach skierować się ku północy. My jednak w tym miejscu opuściliśmy Panamericanę, skręcając na Ruta 25 w kierunku miasta Calama. Miała być to ostatnia przystań cywilizacji na naszej drodze, aż do miast boliwijskiego Altiplano. Dalej spodziewaliśmy się napotkać już tylko osady żyjące z ruchu turystycznego oraz niewielkie wioski. Od Calamy dzieliło nas jeszcze ponad 100 kilometrów. Choć dzień miał się ku końcowi, dobra droga i monotonny krajobraz pustyni zachęcały do kontynuowania jazdy choćby i do zmroku. Rozważając możliwość przesunięcia poszukiwań noclegu na późniejszą porę, napotkaliśmy widok, który nie pozwolił nam pojechać dalej obojętnie.
Ruta 25. Fot. Marcin Warwaszyński
Nieopodal drogi, kilkadziesiąt metrów od uczęszczanego szlaku, wznosiło się tajemnicze zrujnowane osiedle. Budynki choć swoim kształtem wyróżniały się wśród pustynnego krajobrazu, pokryte warstwą pyłu wyglądały jakby wyrosły wśród kamieni i z kamieni. Bez zastanowienia opuściliśmy szosę w celu zbadania tego intrygującego miejsca. Sceneria sprawiała wrażenie filmowej. Wyszliśmy z samochodu, by poprzechadzać się po ruinach tej dziwnej osady. Budynki wzniesiono z suszonej cegły, zwanej adobe. Wszystkie były parterowe. Tylko gdzieniegdzie komplet ścian pozostał bez szwanku, popularnym widokiem był niewysoki mur ukazujący dawny kontur pomieszczeń i spoczywające wewnątrz gruzowisko. Nie zauważyliśmy pozostałości dachów. Osiedle było mocno nadgryzione zębem czasu, w imię którego plon zbierała tu pustynna erozja.
Opuszczone miasteczko Pampa Union. Fot. Marcin Warwaszyński
Chociaż wokół nie dostrzegliśmy żywej duszy, bez wątpienia nie byliśmy jedynymi, którzy ostatnio tutaj dotarli. Wśród ruin wiele było drobnych odpadków, śladów po obozowiskach i bezużytecznych rupieci niewiadomego pochodzenia. Osada po swoim upadku pełniła widocznie rolę squatu, kempingu dla podróżnych, a pewnie i lokalnego wysypiska śmieci.
Zagadką pozostawała geneza tego miejsca. W jakim celu ktoś założył osiedle na takim pustkowiu i co wydarzyło się z jej mieszkańcami?
Przemierzając aleje odkrytej przez nas osady nie mogliśmy przeoczyć charakterystycznych zabudowań oddalonych nieco od zagospodarowanych kwartałów ulic. Kilka skromnych budynków na nienaturalnie dużej posesji, ogrodzonej niskim murem z szeroką bramą niechybnie zdradzało cmentarz. Instynktownie omijaliśmy do tej pory to miejsce, jednak ciekawość zwyciężyła i w końcu skierowaliśmy tam nasze kroki.
O ile do tej pory sceneria mogła przywodzić na myśl filmy przygodowe, a nasza eksploracja odbywała się raczej w wesołych nastrojach, to po przekroczeniu bram nekropolii weszliśmy w świat horroru. Teren otoczony murem był przepełniony mogiłami. Oprócz jednej czy dwóch szerszych alei, przemieszczaliśmy się po wąskich ścieżkach, lawirując między grobami. Trzeba było bacznie uważać na każdy krok. Zbudowane z piachu i kamieni kurhany przyozdabiano drewnianymi krzyżami, niektóre otoczono niewysokim płotkiem. Nie znać było żadnego porządku. Każdy nagrobek usypany był na swój wzór, każdy krzyż chylił się powoli w sobie obranym kierunku. Wzrokiem staraliśmy się unikać widoku resztek kości i ubrań, które przezierały wśród wędrujących piasków. Tu także swoje zrobił surowy klimat i czas, choć nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że do zdewastowanego stanu niektórych grobowców przyczyniły się także ludzkie ręce.
Cmentarz w Pampa Union. Fot. Marcin Warwaszyński
Szarobrązowy pustynny krajobraz uzupełniony drewnianymi krzyżami i glinianym murem tworzył przerażająco surowy, monochromatyczny pejzaż. Złowieszczy nastrój potęgowała cisza przerywana skrzypieniem bram cmentarza.
Centralnym punktem nekropolii była niewielka kapliczka. Również ona ukazała naszym oczom upiorną zawartość. Kości i ubrania, wyschnięte na wiór kwiaty, drewniany krucyfiks i podniszczona pamiątkowa tablica. Może ta coś wyjaśni? Udało nam się poznać nazwę osady – trafiliśmy do Pampa Union. Poza tym enigmatyczna treść, mówiąca o burzliwej historii i dziejowej tragedii przemilczanej w szkolnych podręcznikach, zamiast cokolwiek wytłumaczyć, wlała tylko dodatkowy niepokój w nasze umysły. Opuściwszy kapliczkę zaczęliśmy znów przyglądać się mogiłom, szczególnie tym opatrzonym tabliczkami. Po przestudiowaniu kilku z nich dało się zauważyć pewne prawidłowości. Daty pochówków rozciągały się od początku drugiej do końca trzeciej dekady ubiegłego wieku, później nagle całkowicie ustały. Większość grobów chowała szczątki dzieci, także bardzo małych. Z osłupieniem skonstatowaliśmy, że kurhany otoczone płotem niepokojąco przypominają dziecięce łóżeczka…
Cmentarz w Pampa Union. Fot. Marcin Warwaszyński
Dość mieliśmy już mocnych wrażeń. W milczeniu opuściliśmy cmentarzysko, udając się z powrotem do naszego samochodu. Choć ściemniało się co raz szybciej, nie mieliśmy ochoty pozostawać dłużej w tym miejscu. Bez głosu sprzeciwu uciekliśmy spomiędzy zabudowań, które na nocleg byłyby jak znalazł. Niepokój tkwił w nas długo. Potęgowała go niewiedza. Kto tu mieszkał? Co się wydarzyło w Pampa Union?
Właściwą odpowiedź udało się ustalić dopiero po naszym powrocie do Polski. Wciąż pozostają jednak liczne niedopowiedzenia, a gęsiej skórki na wspomnienie o tym miejscu nie pozbędziemy się zapewne nigdy.
Cmentarz w Pampa Union Fot. Marcin Warwaszyński
EPILOG
sodu azotan(V)
bezb. lub biała substancja krystal., higroskopijna, bardzo dobrze rozpuszczalna w wodzie; temperatura topnienia 308°C, w wyższych temperaturach rozkłada się: 2NaNO3 = 2NaNO2 + O2, jest silnym utleniaczem; występuje w przyrodzie jako minerał nitronatryt (saletra chilijska); stosowany m.in. jako nawóz sztuczny lub składnik sztucznych nawozów mieszanych, środek konserwujący i utleniający, w przemyśle barwników, do produkcji materiałów wybuchowych oraz do otrzymywania innych związków sodu.
[encyklopedia PWN]
Pampa Union to jedna z wielu, rozsianych po Atacamie, osad robotniczych zwanych oficinas salitreras. Była to sieć niedużych miejscowości związanych z przemysłem wydobycia saletry. Powstawały w XIX wieku, kiedy Chile cieszyło się statusem głównego światowego wydobywcy tego surowca.
Z uwagi na odizolowanie i jałowy klimat osady musiały być całkowicie samowystarczalne. Często na ich terenie znajdywały się kościoły, sklepy, szkoły i świetlice. Były domami dla tysięcy górników z Chile, ale także licznych Boliwijczyków, Peruwiańczyków i Argentyńczyków. W salitrerach robotnicy żyli w przepełnionych domach, w złych warunkach sanitarnych. Praca przy wydobyciu saletry oprócz mozołu, też niosła za sobą konkretne zagrożenia dla życia i zdrowia górników.
Pampa Union. Fot. Marcin Warwaszyński
Pampa Union założono w 1911 roku. W zamierzeniu miała zostać siedzibą szpitala robotniczego. Lecznica nigdy nie powstała, a osada funkcjonowała jako jedno z wielu siedlisk pracowników kopalni. W latach świetności zamieszkiwało ją nawet kilkanaście tysięcy ludzi.
Kres historii miasteczka przyniósł rok 1930. Wynaleziona została tania metoda syntetycznej produkcji azotanu sodu, wobec czego zaniechano eksploracji złoża. Utrzymywanie osiedla w tak nieprzyjaznym dla człowieka miejscu stało się bezzasadne. Pampa Union szybko opustoszała. Dziś w miejscu dawnej osady zastaniemy labirynt piaszczystych ulic i zatrważający pomnik ku pamięci ludzkich istnień, nie wartych tu zapewne więcej niż garść suchego piasku.
Cmentarz w Pampa Union. Fot. Marcin Warwaszyński